wtorek, 4 listopada 2014

Halloween...

-Trzy kawy poproszę! -rzucił Tiger do krzątającej się wokoło stolików kelnerki. 
-I ciastko! -dodała do zamówienia dziewczyna 
-Doma, nie szalej, bo gruba będziesz -parsknął mundurowy. 
-Dla Ciebie, już za późno -skomentował Chan 
-Ha-Ha-Ha bardzo śmieszne. 
-Doma jest rozbawiona, więc owszem, wyszło mi. -dopowiedział Demon. 
-Co dziś robimy? 

Szczęk szkła przerwał rozmowę, kawa i ciastko zostało podane. 
-No hmm..-zamyślił się Władca- może przejdziemy się gdzieś, jest Halloween, przebierzemy się, to może i na cmentarz zawitamy... 
-Na cmentarz!? -wykrzyczeli jednocześnie- Pogięło Cię do końca!? 
-No a co w tym złego? Nie mam zamiaru tam nic niszczyć, więc o co chodzi? 
-Daruj sobie te podchody, po co chcesz nas tam zaciągnąć? -zapytał podejrzliwie Tiger. 
-A co można robić na cmentarzu? Pomodlimy się.. czy coś.. albo może... 
-Jak dla mnie spoko -przerwała Doma w połowie zdania. 
-No, to jesteśmy ugadani. Widzimy się o 17 na wieżowcach. -podsumował Demon dopijając kawę, i zebrawszy swoje rzeczy ze stolika, wyszedł z kawiarni zarzucając płaszczem.


-Chan! Tu jesteśmy! -wykrzyczał Tiger w kierunku zbliżającego się Demona
-Tak, widzę, dla mnie ciemność nie ma tajemnic. Doma, wyjdź zza tego nagrobka, bo jeszcze kogoś tam spotkasz, i będzie wrzask...
-Nie spotkam nikogo, nie ma takiej opcji w przyszłości.
-A co jeśli Ci powiem, że jestem jak liczba Pi?
-Co masz na myśli?
-Nieobliczalny.
-Kolejny bombowy kawał. -skomentował konwersację Tiger
-To co robimy, panowie?
-Ja? Ja czekam do północy.
-Do północy? Dlaczego do północy.. Chaan.. co Ty kombinujesz?
-Nic Tygrysku, nic.
-Może coś zjemy?
-Gdzie Ty chcesz znaleźć otwartą żarłodajnie o tej porze? -zanegował pomysł mundurowy
-Doma, całkiem spoko pomysł, lecimy do mnie? -zapytał Władca
-A daleko to?
-Do piekła? Co prawda "Piechotą tam nie chodzę, bo jest mi nie po drodze" ale można wpaść portalem, to jak? -zapytał retorycznie otwierając portal na ścianie krypty. Weszli.

-Ło cholera! To TO jest Twój dom?
-Tak, to jest mój dom, jak Ci się podoba Dominiko? -na te słowa pojawiła się struga światła która uderzyła w pierś Demonowi, odrzucając go na pare metrów i wbijając w mur.
-AUGH! Za co to było?
-Mówiłam! -kolejne uderzenie światłem -NIGDY -zagięcie czasu wokoło Demona- NIE MÓW- spowolnienie ruchów Władcy- DO MNIE- kolejna wiązka- DOMINIKA! -implozja wciągająca cegły do środka, obijając Chan'a- NIGDY!!!
-Doma! WYLUZUJ DO CHOLERY! -wykrzyczał Tiger chwytając dziewczynę i podnosząc ją, by straciła kontrolę nad czasem wokół gospodarza miejscówki w której się znajdowali. Chmura dymu i odłamków opadła, w zagłębieniu można było dostrzec czarne pióra, ich właściciel wyszedł z dziury bez większego szwanku, tylko pare zadrapań i ran było widocznych na jego twarzy.
-Ostra z Ciebie zawodniczka, Dominiko...
-AGHHHHH!!!
Ciemność, teleportacja grupowa dokonana przez Tigera powiodła się, wszyscy znajdowali się tuż obok krypty, na tym samym cmentarzu, dochodziła północ.

-Słyszeliście coś? -zapytał mundurowy
-No, jasne że tak, zaczyna się Noc Żywych Trupów
-Już widzę te latające flaaakiii -sadystycznie uśmiechnięta twarz Domy przerażała obu panów.

Wrzask. Groby zaczęły się otwierać, nagrobki odsuwać, krypty wyważone od środka przez ilość martwych ciał napierających na ściany również zostały wypuszczone na powierzchnię.

-Yyy, ja chyba zapomniałem wyłączyć żelazko w domu... zaraz wrócę.
-Tig... no i go wcięło, ehh. Od kiedy on tak w ogóle umie się teleportować.
-Odkąd pamiętam -podsumowała krótko Doma. -Chan, może im rozkażesz żeby spadali?
-Kto jak kto, ale Ty chyba możesz przewidzieć co powiem? -zapytał Władca podnosząc brew
-Nie, nie mogę czytać myśli Demonów.
-A to nawet lepiej, i odpowiadając, nie. W dzisiejszą noc nie mogę.
-Cholera, to jak ich mamy powstrzymać?
-Wysłać ich z powrotem do gleby, choćby tak. -wypowiedziawszy te słowa, rzucił kartą eliminując kilka zombiaków, które trafione rozsypały się w pył, który z wiatrem zsypywał się do ich trumien.
-Ładnie, a tak też jest okej? - Doma chcąc się popisać, wywołała efekt łańcuchowy, zatrzymując czas, pochwyciła wszystkie chodzące trupy łańcuchami światła, by następnie pociągnąć je, rozcinając zgniłe ciało niczym nóż przecina ciepłe masło.
-Imponujące, muszę przyznać. Tylko.. troche ich tu za dużo!

Umarlaki otoczyły dwójkę przyjaciół, pozostawiając im mało miejsca dla siebie.

-Chan, mam prośbę, zarzuć tarczę wokoło nas.
-I tak się przebiją, ona działa na żywe jednostki i pociski
-No właśnie, włącz.
-No ale po co no skoro mówię Ci że.. -pocisk wystrzelony z daleka, ściął Demonowi kosmyki włosów, przelatując milimetry od twarzy, trafiając grupkę nieprzyjaciół, tworząc z nich osuwające się chodzące pochodnie.
-Chan, prosiłam. A teraz masz, do fryzjera musisz lecieć!
-Ale.. kto!?
-A kto zapodał kit o żelazku?
-No właśnie, kto? -powtórzył Tiger materializując się pomiędzy sojusznikami- a teraz, zatkać uszy! -po tych słowach wyrzucił granaty dymne, tworząc jedną wielką chmurę walki, nim Demon zdążył się spostrzec, chłopak już wymieniał po raz kolejny magazynek, i z iście snajperską precyzją eliminował grupkę po grupce nieprzyjaciół. Gdy znudziły mu już się zwykłe metody rozwiązywania problemów, sięgnął do paska, odpinając granat za granatem, by ciskać nimi w zgniłe twarze trupów.
-Pobaw się tym -zaproponował Demon, rzucając w kierunku Tigera swoją własną kosę, idealnie naostrzoną, z 17cm ostrzem, wzmocnioną rękojeścią i grawerunkiem "Semper Fidelis".
-Dzięki stary, uwielbiam bronie białe!

Nie musiał tego drugi raz powtarzać, zwinność Tygrysa, umiejętność teleportacji, i nabyta od Demona chęć krwi i śmierci, oraz delikatna władza nad czasem od Domy, sprawiała że Tiger poruszał się tak zwinnie, że prochy ponownie pokonannych przeciwników, nie nadążały powracać do trumien, i tak mijał czas, aż do 3 w nocy, gdy całość akcji się zakończyła.



Najbardziej zadowolony, ale i najbardziej zmęczony, był.. chyba nie muszę mówić kto, również zadowolony i uśmiechnięty, był sam Chan, a Doma? Jak zwykle, szczęśliwa, że nam wszystkim nic się nie stało, i tak nasza trójka, poszła do domu Tigera, by zrobić pizzę, napić się czegoś, i nareszcie- udać się na własny spoczynek. Jedno jednak było pewne. Nie była to droga do wiecznego spoczynku. Nie. Jeszcze, nie.



W tym miejscu, chciałbym podziękować tym, którzy pomimo braku mojego talentu do pisania, wspierają mnie w tym przedsięwzięciu, oraz szczególnie głównym bohaterom tego wpisu. Wiedzcie, że między innymi dzięki Wam, szare życie, nabiera kolorów. Dzięki :).

niedziela, 26 października 2014

Współpraca

Nadszedł wrzesień, Voidsarianie wyruszyli do szkół by uczestniczyć w lekcjach, uczyć się mało przydatnych rzeczy, ufając że pomoże im to w późniejszym życiu. Władca uznał, że wybierze się na powierzchnie, i zobaczy jak tam jest. Jako że nie był jeszcze w pełni zdrów po ostatniej bitwie, było mu to odradzane, ale któż może wpłynąć na decyzję Demona Czystej Krwi? Jak postanowił- tak zrobił.


-Cześć! Kim jesteś? -zapytała ciemnowłosa dziewczyna
-Yyy.. cześć. Zwą mnie Chan, jestem tu nowy...
-Nowy?- zaśmiała się dziewczyna- Jesteś przecież w 2 klasie, to jak możesz być nowy?
-No tak, no ale... przyjechałem tu z innego miasta, tam zdałem pierwszą klasę, i dlatego zaczynam tutaj drugą -błyskawicznie wymyślił Władca
-Yhmmm... jaasne.. no nie chcesz to nie mów.

Demon poczuł penetrujące spojrzenie młodej Voidsarianki, coś mu nie pasowało w jej osobie, i nie mówię tutaj o wyglądzie, lecz spojrzeniu i zachowaniu.

-Może zaprosisz mnie na kawę?- wypaliła nagle dziewczyna
-Może i tak, ale jeszcze nie znam Twego imienia -odpowiedział bez namysłu Demon
-Zwą mnie Doma- odpowiedziała przedrzeźniając Władcę
-Miło poznać, to co, kawa?
-Chętnie.

Nowi znajomi poszli do licealnego sklepiku, by napić się świeżej kawy.

-Znasz tutaj jeszcze kogoś, Doma?
-Tak, mam tutaj przyjaciela, mówią na niego Tiger, może go poznasz jeszcze dziś- powiedziała, po czym wzięła duży łyk gorącego espresso.
-Tylko się nie poparz, bo gorące.
-Spokojnie, to nie dlatego dzisiejszy dzień będzie dziwny.
-Co proszę?
-Dzisiejszy dzień, będzie dziwny.


Demona przeszły ciary, sam nie wiedział dlaczego, ale słowa młodej Voidsarianki zrobiły na nim duże wrażenie. Pomyślał że zapyta co robi na co dzień, ale w tym momencie do sklepiku wparowała kolejna osoba.

-TIGEEER! -wrzasnęła Doma rzucając się na niego, Demon uniósł brew w zadziwieniu otwartości Voidsarianki.
-Tak, faktycznie to jest dziwny dzień -powiedział półgłosem Chan
-Znamy się? Doma, kto to?
-Nie możesz zapytać się bezpośrednio? -wtrącił Władca nim kobieta zdążyła odpowiedzieć- Nie, nie znamy się jeszcze, ale czemu by tego nie zmienić?
-Poznajcie się, Tiger, to jest Chan, Chan, to jest Tiger.
-Witaj chłopcze, często nosisz przy sobie broń? -wypalił Demon wyciągając dłoń do kolejnego Voidsarianina.
-Skąd wiesz że mam broń?
-Cóż, trudno to ukryć, chyba nie co dzień chodzisz umundurowany.
-To że jestem w mundurze nie oznacza że mam broń.
-Ale nie oznacza że jej nie masz, a reakcją okazałeś to że się nie myliłem. -wypowiedział Chan z dumną miną. -jeszcze jedną kawę dla kolegi poproszę, i rachunek.
-Tu jest sklepik szkolny, tu nie ma rachunków...
-Więc proszę powiedzieć ile jestem dłużny. Doma, Tiger, zajmijcie proszę jakiś stolik, pogadamy.

Po uregulowaniu długu, przedstawiciel Noxan podszedł do nowych towarzyszy, by pomówić o ludzkich sprawach. Nie zdążył usiąść, a już coś mu nie pasowało. Sposób w jaki na niego patrzyli był przerażający. W momencie gdy chciał zagadać, Tiger rzucił się na niego, i przyłożył mu pistolet do skroni.

-Kim jesteś i co tu robisz? -zapytała Doma spokojnie dopijając kawę
-Już mówiłem, jestem Chan i przybyłem tu by się uczyć.
-Nie pierdol, świetnie wiemy że nie jesteś zwykłym Voidsarianinem. -wypowiedział Tiger przyciskając pistolet do skroni
-No i dobrze, miałem już dość udawania tego kim nie jestem. Zejdziesz ze mnie czy dalej będziesz tak leżał, bo nie robi to na mnie większego wrażenia. -oko Demona przybrało prawdziwy kolor, a i tęczówka przybrała kształt pięcioramiennej gwiazdy.
-Uuu, Demon. Jak miło. Uwielbiam Demony! -wrzasnęła uradowana Doma
-WTF? Uwielbiasz Demony? To kim Ty jesteś.. albo czym, bo już się gubie..
-Ja? Ja jestem Władcą Czasu. Dziewiątym Elitarnym Magiem Czasu.
-Czyli.. -Chan starał się ogarnąć sens tego co właśnie usłyszał- władasz czasem Voidsariańskim?
-No brawo, brawo, mamy tutaj geniusza!
-Bardzo zabawne.. Tiger, możesz już ze mnie zejść? Nalegam.
-Nie. -odpowiedział krótko uradowany mundurowy
-Proszę?
-Już lepiej.
-Dzięki. -podsumował całą akcję Demon masując sobie tył głowy, który był lekko obolały po zderzeniu z podłożem.
-Więc co tutaj robisz? -zapytała Doma
-Pewnie mu się nudziło w Piekle, to przypałętał się tutaj -zauważył trafnie chłopak
-Ażebyś wiedział. Tak było, po części... Wracając, co miałaś na myśli mówiąc że będzie dziś dziwny dzień?
-To, że Cie ktoś podziurawi.. Biorąc najgorszą możliwość, nastąpi to za 10 sekund, a najlepszą, za jakieś 3 minuty.
-Że.. co?

10...9...8...7...6...5...4...3...2....1.........

-I.. co? Chyba Ci się coś po.. -w tym momencie Demon został oślepiony światłem z niebios
-Hmm. Fakt, miało być 14 sekund, wybacz, błąd w obliczeniach. -podsumowała Doma
-Może mu pomożemy? -zapytał retorycznie Tiger

Słup Światła przebił ścianę budynku szkoły, by uderzyć w postać Demona w ludzkim ciele. Struga światła stawała się coraz gorętsza i jaśniejsza, skóra zaczęła płonąć, huk, błysk, czerń w środku słupa, wrzask, czarny słup od dołu przebijający się w górę, strugi krwi na lewo i prawo, głuchy trzask kości. Koniec. Ciemność. Po słupie ni śladu. Demon zakryty skrzydłami z resztką ognia na piórach powalony. Z trudem bierze oddech za oddechem, świst z podziurawionych ogniem płuc słychać bardzo słabo, zaraz Demon wyzionie ducha. Szkarłatna krew wypływająca z ran, utworzyła pod Demonem pentagram, który w niewyjaśniony sposób zaczął materializować ubytki.

-Tiger, kto tam leci. widzisz?
-Widzę, ale nie mam pojęcia.. mam strzelać?
-S..t..rze..laj. To..to... pewn..pe..pewnie Ka...yle.
-Kto!? -zapytali w jednym czasie nowi znajomi
-Taka jedna wredna tapeciara. -podsumował Chan wracając do sił -lepiej się odsuńcie, przyszła po mnie.
-Nie zostawimy Cię! -wykrzyczał na całe gardło Tiger.
-A co Wy jej możecie zrobić? Nie chce żebyście ucierpieli.
-My sobie damy radę. Nie martw się o nas. -wypowiedziała stanowczym głosem Doma
-Dziękuję Wam.

Strzał, trafiony. Strzał, ponownie trafiony. Strzał, kolejny trafiony. Rzut kartą przez Władcę, zagięcie czasoprzestrzeni przez Domę czego wynikiem było głuche uderzenie w ziemię, które poniosło się przez powietrze. Bohaterzy tego pięknego powalenia podeszli bliżej Anielicy.

-Jak myślicie, to koniec? -zapytał Tiger.
-Śmiem wątpić. -odpowiedziała Doma
-Ja również.

Błysk. Ciemno przed oczyma. Dźwięk krwi spadającej na ziemię. Demon ugodzony. Jasność, wszystko wraca do normy. Choć to, co ukazało się przed oczami towarzyszy, wcale im nie przypasowało do gustu. Rozkrwawiony i podziurawiony Ostrzami Sprawiedliwości Demon stał obok nich, a z jego ran wylewała się potokami czarna krew, zdolności regeneracyjne były zbyt niskie na powierzchni, by zdołał wyjść z tego bez szwanku. Doma widząc to co uczyniła Kayle wściekła się, jej oczy błysnęły, czas zatrzymał się. Nad każdym z pojedynkowiczów pojawiły się klepsydry z czasem ich życia, nad Chan'em wisiała jedna, z ostatnimi ziarenkami piasku. Dziewczyna bez problemu zdołała podmienić klepsydrę Kayle z klepsydrą Demona.

                                                                                  ...

-Haha! Wasz Demon zdycha, teraz nadszedł mój czas!
-Twój czas na śmierć, Kayle. -wypowiedziała bez większych emocji Doma.
-Skoro tak, to i Ty zginiesz!
-Śmiem w to wątpić -wysyczał przez zęby Tiger, po czym nacisnął na spust wystrzeliwując pocisk zapalający. Ugodzona Anielica zajęła się żywym ogniem, który pożarł jej skrzydła, a teraz trawi zbroję.
-Ha! i myślicie że mnie to zabije?
-Tak, tak myślimy. -odpowiedziała Doma, celując w Anielicę otwartą dłonią, z której wystrzelił Łańcuch Czasu, który oplatając Kayle, połamał jej żebra, na tyle mocno, by zmusić ją do natychmiastowego odwrotu.

Jasność. Natychmiastowa ciemność.

-Nie tym razem. Nie tym. -wysyczał Demon wstając z ziemi.
-I może Ty chcesz mi teraz coś zrobić, hę?
-Owszem, będziesz mi służyć.

Krew. Przebite płuca Anielicy przez dłoń Demona. Wykrzywione usta Kayle, zadowolona mina Chan'a. Pochłonięcie duszy. Pozostała Energia po Anielicy rozdzielona na obecnych w tej walce. Implozja energii duszy Anielicy, rozpad na cząsteczki. Koniec władczyni Kalarów. Koniec.

-Jak się czujecie?- zapytał Demon
-Dzięki, wszystko okej. A Ty Doma, jak?
-W porządku Tiger, dzięki.
-Może jeszcze jedna kawa?
-Ja podziękuje Chan.
-Ja podobnie jak Tiger, też podziękuje.
-To może wpadniemy do mnie do willi, to była ciężka walka.
-Chętnie wpadniemy -zadecydował Tiger za siebie i za Domę
-No to lecimy. Możecie tam zamieszkać jak chcecie, przyda mi się ktoś do porozmawiania, bo jestem coraz mniej człowieczy.
-Jeszcze zobaczymy.
-A, bym był zapomniał, dziękuję za uratowanie życia. Jestem Wam winny przysługę.
-Nic tak nie łączy jak wspólna walka, Chan. A skoro proponujesz mieszkanie i żarełko, to nie jesteś nam nic winien- uśmiechnął się Tiger wypowiedziawszy zdanie
-Ja o żarciu nic nie wspominałem! -krzyknął Chan, i razem z pozostałymi roześmiali się.

Kayle już nigdy nie postawi nogi na ziemi, nigdy nie dotknie ani Demona, ani jego przyjaciół, a Chan? Cóż, Chan czmychnął śmierci sprzed nosa, i zyskał dwóch potężnych sojuszników, przyjaciół. To z nimi, ma zamiar spędzić resztę swoich dni w willi.

~Nic tak nie zbliża, jak walka o życie lub śmierć u boku przyjaciół.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Powrót do korzeni.

                  Od rana słychać było głośne dudnienie niosące się po korytarzach i komnatach. W godzinach popołudniowych obiad Demona i Sebastiana został podany przez służbę na srebrnych, misternie zdobionych tacach. Delikatna kaczka, schab ze śliwką, papryczki faszerowane ryżem i wysokiej jakości mięsem mielonym z sosem koperkowo-grzybowym, pięć rodzajów pizz, spaghetti, sałatki, sałatunie, czego dusza zapragnie, do tego najwyższej jakości koniak, wino, nie obyło się i bez piwa ważonego w Piekielnych Piwnicach.

-Chaaan, dlaczego tak dudni po korytarzach? -zapytał całkiem spokojnie Sebastian
-Nie wiem, strzelam że to ma coś wspólnego z nadchodzącą walką.
-Jaką walką!?
-No chyba nie myślałeś że będziemy się ciągle opierniczać?
-Ale co masz na myśli mówiąc nadchodzącą wal...
Słowo Sebastiana przepadło w huku niosącym się od Bramy, aż po stropy wysokiego sufitu kończąc w uszach posilających się Demonów.
-No kur*a!-powiedział rozwścieczony Chan- wylali mi wino z kielicha. Cholera.
-Martwisz się winem podczas gdy ktoś dobija się do Bramy? -odparł zmieszany Sebastian.
-A czym innym mam się martwić, jestem u siebie, nie?
-Chodźmy, zobaczymy kogo tym razem niesie do nas.

Jak powiedział, tak zrobili, w drodze do Bramy jeszcze kilkukrotnie po korytarzu poniósł się huk. Płomienie świec za każdym uderzeniem fali dźwiękowej odchylały się w stronę odwrotną do źródła dźwięku, mimo tego Chan i Sebastian niestrudzenie szli w kierunku przyczyny przerwania posiłku. Otworzyli Bramę.
-CO TU SIE DO JASNEJ CHOO....lee...ry??-przerwał w połowie zdania Sebastian spoglądając na armię Kayle.
-Ile mięsa armatniego, jak słodziutko.-odparł Chan unosząc dłoń by przysłonić sobie usta, aby zakryć niekulturalny ziew, a następnie pstryknąć palcami, by przywołać szkielety i dusze zmarłych, które dziesiątkami a nawet setkami zaczęły wybiegać z wnętrza Bramy, i wykopywać się na powierzchnie z ziemi.

-Znów się widzimy, Chan- wycedziła Kayle przez zęby.
-Niestety Cię widzę. Za dużo gładzi szpachlowej położyłaś na twarz, chcesz, przyniosę dłuto, może coś z tego da się jeszcze zrobić-wredny uśmieszek z towarzyszącym cichym parsknięciem
-Osz Ty!!!
Świst strzał już lecących w stronę Demonów i ich podwładnych. Lecz wystarczył jeden ruch dłonią, by zmienić tor lotu w przeciwny, ruch dłoni, przypominający odganianie natrętnej muchy.
-Nice Try, Kayle.
-Ty siedź cicho Sebciu, bo możesz mocno się poturbować w tej walce.
-Nie byłbym tego taki pewien, Aniołku.
-No to co, Panowie? Zabawimy się?
-Uważaj żeby Ci się nie rozmazał makijaż, bo do łazienki Cie nie wpuścimy-zażartował Sebastian podczas zakładania rękawiczek.
-Jasne,zabawmy się, ale dziś, to ja wybieram grę. -po tych słowach oko Chana przybrało swój naturalny kolor i znak pięcioramiennej gwiazdy- zagrajmy w karty- zwinnym ruchem dłoni wyciągnął kilka talii kart, ułożył przed sobą i zaczął bawić się asem- a może przed walką, powróżę Ci z kart? Hmm.. widzę tutaj... ŚMIERĆ! -wraz z wypowiedzeniem tych słów, piękne czarno-czerwone pozostałości po Liczu poleciały ze świstem w kierunku wojska Kayle, neutralizując pierwsze rzędy.
-Pięknie pięknie, ale nie było startu, jak tam chcesz.
Miecz Anielicy wskazał Sebastiana jako główny cel, w ciągu ułamku sekundy w jego stronę leciały setki poświęconych strzał, blask światła i miecz Kayle na przedzie pierwszej serii, Sebastian zwinnie uniknął strzał, blasku, jednak miecz który wracał do właścicielki przebił mu plecy na wylot, pozostawiając sporą dziurę w klatce piersiowej.
-SEBASTIAN! IDIOTO! Wracaj do komnat i to już!- wycedził Władca przez zęby.
-N..nnii...ee...nie... bę..będę... wa..wa..lczył do.. do.. końca.
-Dla Ciebie to już jest koniec walki. Wracaj.
-To dla Ciebie to zrobiłem. To dla Ciebie się zraniłem, To dla Ciebie się zabiję.
-Nie gadaj głupot, tylko wracaj do komnat i masz mi wyzdrowieć, albo będziesz miał ze mną do czynienia.
Sebastian zniknął w Bramie, która z grobowym tąpnięciem zatrzasnęła się za nim.
-No to jesteśmy sami, babsztylu. Czego tu chcesz.
-Oddaj mi Piekło, oddaj mi swoją wolę, oddaj mi ludność Voidsariańską, i wreszcie oddaj mi swoją willę czy co to ma być, a nie zrobię Ci krzywdy.-powiedziała zachłannie Anielica
-Nie dla Ciebie smak mojej krwi!
Nie dla Ciebie reszta mych dni!
Nie dla Ciebie dom, w którym śpię!
I nie dla mnie to co oferujesz mi! -rozwścieczony Chan w pełnej formie, z rozpiętymi skrzydłami z krzykiem wskazał cel ataku. Wojska Demona ruszyły bez mrugnięcia okiem na wroga, ten nie czekając na rozkaz swej Bogini również ruszył w kierunku nieprzyjaciela. Zderzenie. Krew. Śmierć. Trupy. Chan wzbił się ponad kurz walki, by dostrzec największego wroga swego, i zadać szybki cios, zauważył Anielice patrzącą z umiłowaniem na latające flaki w powietrzu, korzystając z okazji, teleportował się za nią, nim zanim zdołał uderzyć, został odrzucony i sparaliżowany świetlistą tarczą.
-Hu hu, widzę że się nauczyłaś nareszcie bronić, sukces-wypowiedział prześmiewczo słowa Demon-zobaczymy jak sobie poradzisz z tym.
Otoczyły ich dusze pod władzą Demona, przyjmując jego wygląd, zachowanie.
-I jak Ci się to podoba?- wycedziły przez zęby wszystkie podobizny Chana.
-Banalne.
Uniesiony miecz w górę spowodował uderzenie potężnego promienia światłości, dezintegrując wszystkie dusze, pozostawiając osłabionego i rozkrwawionego Demona.
-I jak Ci się podoba być na dole? Hahaah!
-Wiesz, jednak wolę dominować! -błyskawiczna teleportacja za Anielice, i wbicie dłoni między skrzydła by odebrać część jej sił do własnych celów regeneracyjnych- jak już wspominałem, wole dominować.
-UGH! Szkoda tylko że nauczyłam się wraz z krwią transportować świętą moc. No dalej rozprowadzaj ją po ciele wraz ze swą plugawą krwią, no szybko!
-ŻE CO!? AUGGHH!! -skóra zaczęła dymić, świętość którą pochłonął Demon była wystarczająco duża, aby uszkodzić jego narządy wewnętrzne.
-No, co? Zdychasz już czy Ci jeszcze pomóc?
-No..chh..yba C..Cie cy..cyki swędzą- odpowiedział na przekór Demon
-Stanowczy aż do końca. Szkoda że Twój koniec jest już teraz.-kończąc tą wypowiedź wyrzuciła miecz w powietrze, który spadając pochłaniał kolejne słoneczne promienie, aby następne przebić ciało Demona w miejscu gdzie u ludzi znajduje się mostek, i wbić do ziemi. Po krótkiej chwili miejsce przebicia trysło czarną krwią, a wraz z nią pojawiły się pierwsze płomienie oznaczające rychłą śmierć Demona.
-Do szybkiego zobaczenia. HAhahahaahaha.....
Władca Podziemi stanął w płomieniach, poczynając od zółtych, kończąc na szkarłatno-brązowych, temperatura palenia była tak wysoka że miecz nadal tkwiący w zwłokach zaczął się topić.
-No, to tyle. Teraz to ja jestem Władcą Całej tej żałosnej i plugawej posiadłości. Na Ciało zabitego przez Moją Osobę Demona, Bramo, ukaż mi to co skrywasz!
Na te słowa, Brama drgnęła, jednak nie przez rozkaz Kayle, lecz przez sługów Demona.
-Zejdźcie mi z oczu plugawe stwory, zanim zmienię zdanie.
Po szybkim ukłonie, malutkie stworzenia, niegdyś słudzy Władcy, odeszli w ciemność. Anielica nadal ze zmutowaną substancją między skrzydłami kroczyła przez korytarz oświetlony świecami, które gasły jedna po drugiej, wraz z pokonywaniem kolejnych metrów. Nareszcie dotarła do Sali Tronowej, w której nadal leżały dania z obiadu, których nie wstydził by się żaden szanujący się kucharz. Kayle nie zważając na nic, podeszła do Tronu, dotknęła delikatnego wykończenia oparcia, opuszkami palców musnęła po siedzisku, i usiadła. Masa z jej pleców spłynęła po oparciu tronu, aż do Jego podstawy, i strużką popłynęła po korytarzu, Anielica zainteresowana dziwnym zjawiskiem podążyła za masą, która spływała niżej i niżej, aż do potężnej komnaty wypełnionej kośćmi straceńców, jeden nieuważny ruch i.. wpadasz do komnaty, Nie oszukujmy się, po takim zwycięstwie nikt by nie był uważny. Bogini wpadła więc do komnaty.
-No jasna cholera, muszę tu kupić psa.. choć na tyle kości to i wszystkie schroniska to będzie mało...
Głośny i przerażający pisk, nieporównywalny do niczego, chyba że do milionów paznokci zdzierających się o szkolne tablice, następnie huk, i ogień z nozdrzy Draco rozjaśnił komnatę, przez nieuwagę Anielica trafiła do siedziska Demonicznego Smoka bezbronna, bez miecza, bez mocy, bez wojsk.
-Ooo.. jasna cholera.-gdzieś tu musi być wyjście, pomyślała- JEST!, No to lecim do wyjścia, nara smoczku. Z Tobą policzę się później.
-No chyba żartujesz.-Odparł Smok ludzkim, znajomym głosem. W jego oczodole znajdowała się substancja którą pozostawił Demon na plecach Bogni, ta sama substancja, która ją zaprowadziła do zguby, teraz ułożona w pentagram.-potężny ogień Piekielny wyrzucony z paszczy Draco spalił doszczętnie jej skrzydła, pozostawiając jeszcze płomienie na jej zbroi.
-Co to ma być!?
-Jak powiedziałem, do rychłego zobaczenia, to i jestem. A teraz pożegnaj się z życiem.-przemawiał Chan przez Dracona
-No chyba nie, tą walkę wygrałeś, ale wojnę wygram ja!
-Zatkaj się już, nikomu nie imponujesz.
Po tych słowach Draco wraz z pomocą duszy Demona napełnił kościstą paszczę Kulą Płonącej Czernej Materii, którą wyrzucił z wielkim hukiem, który niosąc się po korytarzu, zrzucił obrazy, rozbił okiennice oraz wyważył część drzwi do komnat, a trafiając cel, naznaczył go pentagramem na lewym policzku, tylko po to, by następnie całkowicie zdezintegrować swój cel w wiązkę światła.
-Perfekcyjna robota Draco, teraz lecimy na pole walki.- jak powiedział, tak zrobili. Draco wylądował na ciałach paru poległych, aby wydobyć z ich ciał dźwięk łamanych kości, otworzył paszczę, do której zaczęły spływać pierw krople, później strużki, a na końcu potoki krwi z pola walki, substancja tworząca gwiazdę spłynęła z oka po paszczy, kłach, aż znalazła się w kuli krwi, która po wchłonięciu materii, implodowała tworząc Demona, tworząc Chana, co prawda osłabionego i lekko krwawiącego, ale żywego i ironicznie usmiechniętego.

~Nice Try, Kayle. Następnym razem, weź więcej krwawiących przydupasów. Na pewno mi to zaszkodzi.
Po tych słowach Demon wrócił na Tron, i oglądał krzątającą się służbę ochoczo naprawiającą szkody, i pomagającą Sebastianowi dojść do zdrowia.

sobota, 21 czerwca 2014

Nieznajomy gość przy Bramie.

Nadszedł dzień, gdy Chan miał odrobinę wolnego, po korytarzach niosła się głucha cisza, nawet służba, miała inne pilne sprawy do załatwienia. Świece paliły się swoim tempem, obrazy rozmawiały między sobą, a promienie słońca wpadały do korytarzy przez okiennice. Demon przechadzając się po swej posiadłości, spostrzegł nieznajomego człowieka w czarnym płaszczu sięgającym do ziemi pod Bramą, jako że żar lał się z nieba, Chan uznał za stosowne zaproszenie gościa do środka na popołudniową kawę i ciasto. Przybysz -w podziękowaniu za miłe ugoszczenie- jako iż nie miał funduszy uznał że nauczy Demona paru sztuczek z użyciem kart. Nic nie podejrzewający Władca, zgodził się na ciekawą propozycję, niestety, nie był to jeden z lepszych jego pomysłów, ledwo po wyciągnięciu talii, Chan poczuł dziwne uczucie, ponieważ karty, jakie wyciągnął gość, zdawały się jakieś inne, niecodzienne. Postaci na nich wyrysowane, z najwyższą doskonałością poruszyły się. Demon uznał, że to może wina przegrzania organizmu, więc nie robił sobie z tego za wiele.

-Pozwolisz że zaczniemy? -zapytał gość
-Ymmm, jasne, zaczynajmy.

Gdy przybysz rozłożył karty, nagle w pokoju zrobiło się ciemno, jakby jakaś czarna masa, substancja pochłonęła całe światło, gość zrzucił ubranie wierzchnie, był idealne zbudowany, klata umięśniona, włosy uniesione w górę przez podmuch kart, czarno-czerwona grzywa zaczęła gwałtownie płonąć szkarłatnym ogniem, spodnie miał ze smoczej skóry, bardzo drogie, przynajmniej na takie wyglądały, stóp, a raczej butów nie było widać, co wskazywało na to, iż był to Licz.


Z początku Chan miał nadzieję, że to jest część sztuczki, jednak szybko zrozumiał, że tak nie jest. Płonące karty leciały w stronę Demona, przeszywając całe ciało na wylot, w wyniku czego, z ran zaczęła sączyć się czarna krew, co gorsza,Władca nie mógł się uleczyć, otaczająca pomieszczenie substancja, blokowała umiejętności samoregeneracyjne. Resztką sił zdołał otworzyć Skrzydła Dusz, które pazurami potępionych rozdarły kleistą maź zalegającą na ścianach, umożliwiając wzięcie świeżego powietrza w podziurawione płuca, świst wciąganego powietrza przerwał świst kart, przedzierających się przez szyję, odcinając głowę od tułowia.




Demon upadł na kolana, głowa spadła z karku, turlając się parę metrów dalej, skrzydła zasłoniły ciało, które rozpłynęło się w szkarłatno-czarną plamę krwi. Słońce krwawiło. stało się czerwoną plamą na niebie, tylko po to, by za chwilę stać się kompletne czarne.W egipskich ciemnościach, dusze poległych z zamku uformowały kształt ciała. Ciała Demona.

Zdezorientowany Licz zaczął ciskać różnokolorowymi kartami w sylwetkę Władcy Podziemia, na nic mu to się zdało. Wszystko wbijało się w dusze, napawając je wściekłością, każda kolejna karta która lądowała w zarysie,przyciągała następne i następne krople czarnej krwi z ziemi. Po paru taliach, zamiast ciała, były dusze, jednak cała krew z podłogi była na swoim miejscu, słońce znów świeciło jasnymi promieniami, zaś po poćwiartowanym Demonie, nie było śladu. Licz, tym razem już mocno zdezorientowany zaistniałą sytuacją, otoczył się kartami, będąc niewrażliwy na ataki ze strony Dusz Demona. Zapomniał jednak, o jednym dość ważnym sojuszniku Władcy- Sebastianie.

Lokaj z potężną siłą cisnął ostrzami w stronę nieprzyjaciela łamiąc tarczę Licza. Karty, rozsypały się w proch- dosłownie. Szydercza mina Demona, odbiła się w oczach nieproszonego gościa, jako strach przez przyszłością. Demon, a raczej Jego duszo-krew, pojawiła się za zaklinaczem, przebijając dłonią jego ciało, płuca, żebra niczym halabarda przebija płócienną tunikę. Licz otworzył szeroko oczy w bólu, wykrzywił usta, przez korytarze poniósł się dźwięk łamanych kości. Chan, uradowany bólem napastnika, wyciągnął dłoń, już ze swoją skórą, na miejscu, która zaczęła się rozrastać, niczym korzenie drzewa pierw po ręce, następnie po całym ciele, regenerując ubytki, przeciwnik zaś, upadł na kolana, przeklinając Demona, i jego Piekielnie dobre sztuczki. Gdy Demon myślał, że to już koniec, Licz wyciągnął Asa z rękawa, i ostatkami sił rzucił nim w stronę Chana. Karta odbiła się ona od znaku na plecach Władcy, który ugodzony, zaczął płonąć ogniem piekielnym.


Dusza oprawcy, wylądowała przez Chanem, pośrodku utworzonej przez Niego pięcioramiennej gwieździe, zaś karta, cóż, karta, służy mu po dziś dzień.